spadł mi ten temat z nieba, no!
sprawa wyglądała tak: było lato a ja wypoczywałem na jakichś tam koloniach.
któregoś tam dnia dowiedziałem się że the cure będą grać koncert. niestety był on płatny a ja całkowicie spłukany.
już się pogrążałem w niedoli, patrze a tu the cure rozstawia się na dziedzińcu przed miejscem mojego tymczasowego zameldowania...
potem zaczęły się dziać dziwne rzeczy - chłopaki mieli po ok 5 metrów wzrostu( tak, że stojąc na balkonie - a mieszkałem na jednym z wyższych pięter akademika - miałem twarz roberta na wysokości swojej facjaty), pod sceną było może ze 20 osób, grali piosenki, których w rzeczywistości nie ma

(zapamiętałem tylko jakąś melodie w stylu curepop, z tekstem Warsaw Joy Division), zdziwiło mnie też ,że zwykle statyczni na scenie the cure, we śnie skakali, darli się i w ogóle szaleli

. A fryzury mieli przeogromniaste! Po koncercie robert przechadzał się na około budynku w którym mieszkałem. Ja w takim razie dre się do niego w niebogłosy i macham. On mi odmachał, spadłem z tego balkonu(chyba z wrażenia) i się obudziłem.
Jeszcze pamiętam taką rzecz(śni mi się dość często): jestem w jakimś sklepie z płytami, oglądam sobie przegródkę "The Cure" , a tam jakieś niestworzone płyty , których wcześniej na oczy nie widziałem. Ja w te pędy do domku po kasę...wracam...a tu 3 egzemplarze head on the door leżą...Koszmar!!!