BERLIN 28 sierpnia
-
- Easy Cure
- Posty: 27
- Rejestracja: wtorek, 17 sierpnia 2004, 22:01
- Numer gadu-gadu: 0
- Lokalizacja: Zielona Góra
specjalnie sobie posłuchałem przed koncertem ich pare płyt - żeby wiedzieć co to jest :) ... i wiesz co ... jak ktoś już zauważył nie nadają się oni raczej na otwartą przestrzeń - chociaż jak dla mnie znudowali atmosferę napięcia przed Curami bo chyba większość już ich miała dość i byli poddenerwowani oczekiwaniemAga pisze:a jak the cranes???
... I must fight this sickness ... find a cure ...
- Zajin
- Japanese Whispers
- Posty: 646
- Rejestracja: poniedziałek, 12 stycznia 2004, 23:25
- Numer gadu-gadu: 0
- Lokalizacja: 3m/krk
- Kontakt:
Pojechała tylko bflower, reszta zgodnie uznała, ze pora umierac :] więc wrócilismy do domu. I dobrze, bo całą energię wyciągnął ze mnie koncert :)
Ostatnio zmieniony czwartek, 1 września 2005, 15:51 przez Zajin, łącznie zmieniany 1 raz.
into the swirl of their senselessness
cosy emptiness
cosy emptiness
- exitsnake
- Pornography
- Posty: 578
- Rejestracja: piątek, 6 maja 2005, 00:08
- Numer gadu-gadu: 0
- Lokalizacja: Wrocław
taaaa... flagę Meksyku miała pańcia która stała po mojej prawej stronie. i to już drugi raz ci meksykanie są obok mnie, bo na Trilogy też byliZajin pisze: Caterpillar, no było Cie widać, mamy szanse, ze może przyjadą do nas, a nie do Meksyku (to była flaga Meksyku ta obok z przodu chyba;) ).


sam koncert to masakra


bflower pisze:przyznać się, co za gość krzyknął obok mnie a początku tego kawałka "Puuush, zajeb...!"? :) chcę mu podziękować za kilka siniaków :-)

Thank You and see You next time...
- Zajin
- Japanese Whispers
- Posty: 646
- Rejestracja: poniedziałek, 12 stycznia 2004, 23:25
- Numer gadu-gadu: 0
- Lokalizacja: 3m/krk
- Kontakt:
A ha! To Ty stałes obok mnie:> Alez zagęszczenie Polaka na metr kwadratowy pod sceną było dobre ;)exitsnake pisze:taaaa... flagę Meksyku miała pańcia która stała po mojej prawej stronie. i to już drugi raz ci meksykanie są obok mnie, bo na Trilogy też byliZajin pisze: Caterpillar, no było Cie widać, mamy szanse, ze może przyjadą do nas, a nie do Meksyku (to była flaga Meksyku ta obok z przodu chyba;) ).ja do pary trzymałem przez chwilę swoją koszulkę, którą później wrzuciłem na scenę. a po koncercie jak chciałem żeby techniczni podali mi setlistę to jeden debil odrzucił mi ją z powrotem
![]()
![]()
into the swirl of their senselessness
cosy emptiness
cosy emptiness
- AgentCooper
- Concert - The Cure Live
- Posty: 1284
- Rejestracja: niedziela, 6 lipca 2003, 12:40
- Lokalizacja: Warszawa
no to teraz ja - postaram sie krotko i na temat.
Amfiteatr - swietne miejsce na koncerty z publicznoscia do ok. 10 000. W sam raz na wystepy kapel typu The Cure, ktore dla jednych (np. forumowicze :)) sa kultowe, dla innych zupelnie nie znane. Takie U2 nie zmiesicilo by sie ze sprzetem
Organizacja - jak to u naszych zachodnich sasiadow - perfekcyjna z tradycyjnym zapleczem kielbaskowo-piwnym. Jednym to moze przeszkadzac - ja nie narzekam - milo zjesc wursta popijajac Berlinerem po 7 godzinach jazdy. Gadzety wystepujacych kapel - klka wzorkow koszulek, niestety wzorki bardzo przecietne.
Supporty - w czasie wystepu pierwszej kapeli zajely bylem uzupelnianiem plynow i kalorii takze niewiele zauwazylem.
Zeraphine - bardzo pozytywne zaskoczenie - nie znalem wczesniej tego zespolu, grajacego jak gdzies wyczytalem electro-gothic. Nazwa w miare adekwatna gdyz poza "electro" sa tez gitary. Widac ze chlopcy sluchali duzo zespolow typu Sisters, Lucyfire czy Paradise Lost- ich musyka to taka mieszanka tych wlasnie kapel. Niby nic odkrywczego ale brzmialo fajnie - szkoda ze nie zagrali New YEars Day bo ich wersja brzmi rewelacyjnie.
Cranes - lubie ten zespol ale chyba niespecjalnie nadaja sie na support przed Cure - jesli juz to powinni zamienic sie miejscami z Zeraphine - tak przed samym wystepem gwiazdy wieczoru atmosfera nieco siadla. Z tego co pamietam zagrali numery glownie z Forever i bodajze ostatniej plyty - Particles and Waves.
Showtime - po nieco przedluzajacej sie przerwie wreszcie gasna swiatla, nadymiacze produkuja kleby dymu i wchodza 4IB. Po tradycyjnym "hello" Grubcia rozpoczynaja sie zgdnie z oczekiwaniem pierwsze takty Open. Alez fajnie jest zobaczyc na scenie Thopmsona. Lubie zarowno Coopera jak i Bamonte to jednak sklad z Porlem i Borisem Wiliamsem po prostu lepiej pasuje do tej muzyki. Po drugim w kolejnosci Fascination Street (niestety jeden z niewielu numerow z Disintegration) rozpoczyna sie FTEOTDGS - jak dla mnie jeden z dwoch najbardziej emocjonalnych utworow zagranych tego wieczou. Ciezko opanowac dreszcze przechodzace przez cialo. Alt.End - nie lubie ostatniej plyty i pewno sie juz do niej nie przekonam ale wszystkie kawalki na zywo brzmia DUZO lepiej niz w wersji studyjnej. Czy to obecnosc Thompsona czy swiadomosc ze zespol gra na zywo ? Nie wiem, ale musze przesluchac ta plyte raz jeszcze (po kilkumiesiecznej przerwie).
Na scenie tymczasem wciaz feeria swiatel (troche niepotrzebny tez roz ktory niespecjalnie pasuje), Gallup, ktory jako jedyny (tradycyjnie zreszta) wnosi troche ruchu na scenie i kolejne utwory z zaslugujacym na wyroznienie The Blood (cala scena tonie w czerwieni), ktory poza trasa z THOND raczej rzadko grany byl na zywo. Po kilku kolejnych numerach Figurehead - na ten utwor czekala moja kobieta. Porazajace arcydzielo. Nic wiecej nie mozna powiedziec bo slowa i tak tego nie oddadza. Tradycyjnie zmieniony fragment tekstu z "american" na "german girls".
W miedzyczasie Porl w trakcie jednej z piosenek zmienia gitare w ktorej poszla (o ile dotrzeglem z trybun) struna. Kolejny utwor to kontynuacja Pornography - Strange Day i powrot do lat 80tych - mamy ponownie The Head On The Door i KIss Me. Na A Letter To Elise czas na zejscie na plyte - dochodzimy jakies 20 metrwo od sceny. Widocznosc rewelacyjna nikt sie pcha (jakis got ktoremu zaslonilem widok na Gallupa grzecznie mnie prosi czy nie moglbym zrobic kroczku w bok ;)), dzwiek brzmi jeszcze potezniej a kazdy takt stopy wbija sie w glowe. Czy moze byc piekniej ? Lullaby - fajna wersja ze smiesznym riffem wygrywanym przez Grubasa - widac ze na ten numer czekalo wiele osob. Dalej najslabszy jak dla mnie fragment koncertu - Never Enough i Signal to Noise - nigdy ich specjalnie nie lubilem i podobnie jest i tym razem. Koncowka zasadniczej czesci koncertu to przede wszystkim 100 Years wspomagane przez czady - Shiver and Shake (alez Cooper przy tym numerze pracuje) i The Baby Screams. Konic koncertu ? Oczywiscie ze nie. Po krotkiej chwili dla technicznych wracaja - wszystkie bisy to oczywiscie wylacznie kawalki z 17 seconds. Ze sceny wieje chlodem - ta plyta to kwintesencja cold wave. Obok M, At Night i Play For Today nei moze zabraknac Foresta. To koniec pierwszej czesci bisow. Kolejna przerwa i cofamy sie jeszcze bardziej w przeszlosc: dwie pierwsze plyty - ile to juz lat minelo ? 26 ? Niewiarygodne jak te postpunkowe kawalki wciaz brzmia swiezo. W Killing An Arab ponownie (zgodnie z oczekiwaniami) zmieniony fragment tekstu - poprawnosc polityczna ? Moze ale brzmi fajnie. Pod scena szalenstwo, ja staram sie stac spokojnie i zapamietac jak najwiecej z tego magicznego wieczoru, wiedzac ze chwile wszystko bedzie juz tylko wspomnieniem. Ostatnia przerwa i ostatni bis - Faith. Jeden z najbardziej depresyjnych utworow pierwszej, malej Trylogii. Ostatnie takty zawsze brzmia jakby zespol umieral na scenie. Nothing left but faith...zostaje nadzieja ze wroca i moze tym razem odwiedza Polske. Pozostaje wierzyc.
Niezapomniany wieczor w Berlinie. Mozna wybrzydzac ze zabraklo wielu utworow lepszych niz te ktore grali, zeby wspomniec Charlotte, Want czy Last Day Of Summer ale nie mozna miec wszystkiego. Maybe someday ?
ps. pozdrowienia dla forumowiczow ktorzy tam byli w w szczegolnosci tych ktorych spotkalem - Alex, Marcin i Maciek H.
Amfiteatr - swietne miejsce na koncerty z publicznoscia do ok. 10 000. W sam raz na wystepy kapel typu The Cure, ktore dla jednych (np. forumowicze :)) sa kultowe, dla innych zupelnie nie znane. Takie U2 nie zmiesicilo by sie ze sprzetem
Organizacja - jak to u naszych zachodnich sasiadow - perfekcyjna z tradycyjnym zapleczem kielbaskowo-piwnym. Jednym to moze przeszkadzac - ja nie narzekam - milo zjesc wursta popijajac Berlinerem po 7 godzinach jazdy. Gadzety wystepujacych kapel - klka wzorkow koszulek, niestety wzorki bardzo przecietne.
Supporty - w czasie wystepu pierwszej kapeli zajely bylem uzupelnianiem plynow i kalorii takze niewiele zauwazylem.
Zeraphine - bardzo pozytywne zaskoczenie - nie znalem wczesniej tego zespolu, grajacego jak gdzies wyczytalem electro-gothic. Nazwa w miare adekwatna gdyz poza "electro" sa tez gitary. Widac ze chlopcy sluchali duzo zespolow typu Sisters, Lucyfire czy Paradise Lost- ich musyka to taka mieszanka tych wlasnie kapel. Niby nic odkrywczego ale brzmialo fajnie - szkoda ze nie zagrali New YEars Day bo ich wersja brzmi rewelacyjnie.
Cranes - lubie ten zespol ale chyba niespecjalnie nadaja sie na support przed Cure - jesli juz to powinni zamienic sie miejscami z Zeraphine - tak przed samym wystepem gwiazdy wieczoru atmosfera nieco siadla. Z tego co pamietam zagrali numery glownie z Forever i bodajze ostatniej plyty - Particles and Waves.
Showtime - po nieco przedluzajacej sie przerwie wreszcie gasna swiatla, nadymiacze produkuja kleby dymu i wchodza 4IB. Po tradycyjnym "hello" Grubcia rozpoczynaja sie zgdnie z oczekiwaniem pierwsze takty Open. Alez fajnie jest zobaczyc na scenie Thopmsona. Lubie zarowno Coopera jak i Bamonte to jednak sklad z Porlem i Borisem Wiliamsem po prostu lepiej pasuje do tej muzyki. Po drugim w kolejnosci Fascination Street (niestety jeden z niewielu numerow z Disintegration) rozpoczyna sie FTEOTDGS - jak dla mnie jeden z dwoch najbardziej emocjonalnych utworow zagranych tego wieczou. Ciezko opanowac dreszcze przechodzace przez cialo. Alt.End - nie lubie ostatniej plyty i pewno sie juz do niej nie przekonam ale wszystkie kawalki na zywo brzmia DUZO lepiej niz w wersji studyjnej. Czy to obecnosc Thompsona czy swiadomosc ze zespol gra na zywo ? Nie wiem, ale musze przesluchac ta plyte raz jeszcze (po kilkumiesiecznej przerwie).
Na scenie tymczasem wciaz feeria swiatel (troche niepotrzebny tez roz ktory niespecjalnie pasuje), Gallup, ktory jako jedyny (tradycyjnie zreszta) wnosi troche ruchu na scenie i kolejne utwory z zaslugujacym na wyroznienie The Blood (cala scena tonie w czerwieni), ktory poza trasa z THOND raczej rzadko grany byl na zywo. Po kilku kolejnych numerach Figurehead - na ten utwor czekala moja kobieta. Porazajace arcydzielo. Nic wiecej nie mozna powiedziec bo slowa i tak tego nie oddadza. Tradycyjnie zmieniony fragment tekstu z "american" na "german girls".
W miedzyczasie Porl w trakcie jednej z piosenek zmienia gitare w ktorej poszla (o ile dotrzeglem z trybun) struna. Kolejny utwor to kontynuacja Pornography - Strange Day i powrot do lat 80tych - mamy ponownie The Head On The Door i KIss Me. Na A Letter To Elise czas na zejscie na plyte - dochodzimy jakies 20 metrwo od sceny. Widocznosc rewelacyjna nikt sie pcha (jakis got ktoremu zaslonilem widok na Gallupa grzecznie mnie prosi czy nie moglbym zrobic kroczku w bok ;)), dzwiek brzmi jeszcze potezniej a kazdy takt stopy wbija sie w glowe. Czy moze byc piekniej ? Lullaby - fajna wersja ze smiesznym riffem wygrywanym przez Grubasa - widac ze na ten numer czekalo wiele osob. Dalej najslabszy jak dla mnie fragment koncertu - Never Enough i Signal to Noise - nigdy ich specjalnie nie lubilem i podobnie jest i tym razem. Koncowka zasadniczej czesci koncertu to przede wszystkim 100 Years wspomagane przez czady - Shiver and Shake (alez Cooper przy tym numerze pracuje) i The Baby Screams. Konic koncertu ? Oczywiscie ze nie. Po krotkiej chwili dla technicznych wracaja - wszystkie bisy to oczywiscie wylacznie kawalki z 17 seconds. Ze sceny wieje chlodem - ta plyta to kwintesencja cold wave. Obok M, At Night i Play For Today nei moze zabraknac Foresta. To koniec pierwszej czesci bisow. Kolejna przerwa i cofamy sie jeszcze bardziej w przeszlosc: dwie pierwsze plyty - ile to juz lat minelo ? 26 ? Niewiarygodne jak te postpunkowe kawalki wciaz brzmia swiezo. W Killing An Arab ponownie (zgodnie z oczekiwaniami) zmieniony fragment tekstu - poprawnosc polityczna ? Moze ale brzmi fajnie. Pod scena szalenstwo, ja staram sie stac spokojnie i zapamietac jak najwiecej z tego magicznego wieczoru, wiedzac ze chwile wszystko bedzie juz tylko wspomnieniem. Ostatnia przerwa i ostatni bis - Faith. Jeden z najbardziej depresyjnych utworow pierwszej, malej Trylogii. Ostatnie takty zawsze brzmia jakby zespol umieral na scenie. Nothing left but faith...zostaje nadzieja ze wroca i moze tym razem odwiedza Polske. Pozostaje wierzyc.
Niezapomniany wieczor w Berlinie. Mozna wybrzydzac ze zabraklo wielu utworow lepszych niz te ktore grali, zeby wspomniec Charlotte, Want czy Last Day Of Summer ale nie mozna miec wszystkiego. Maybe someday ?
ps. pozdrowienia dla forumowiczow ktorzy tam byli w w szczegolnosci tych ktorych spotkalem - Alex, Marcin i Maciek H.
Z tego co zauważyłem, to przez to zagęszczenie równie czule obejmowali też przypadkowych sąsiadówmimoza pisze: , a to ze sie czule calowali i obejmowali to mozna im tylko pozazdroscic tru

Czy Caterpillar Girl to taki duży, krótko scięty pan?

Jeśli już chodzi o sam koncert to podziwiam (nie mylić z zazdrością) ludzi, którzy potrafią już teraz na chłodno wysmażyć recenzję. Dla mnie to był walec, który przejechał i nie pozostawił po sobie żadnych poukładanych myśli. Po koncercie byłem tak skołowany, że nie potrafiłem sobie przypomnieć czy zagrali FTEOTDGS... :? A dopiero dziś dotarło do mnie, że nie zagrali Labirynth, a szkoda..Generalnie rewelacja, czuć było moc unoszącą się w powietrzu, nie było wcale gorzej niż na trylogii. Inaczej, ale nie gorzej.
Dokładnie. Zresztą chyba już kiedyś o tym gdzieś pisałem. Za żadną cenę nie dam się namówić na wysłuchanie jakiegoś skrzeczącego bootlegu z tego koncertu. Bo po co sobie rujnować wspomnienia. Tam wszystko jest takie jakie powinno byćCurErni pisze: koncert to nie jest płyta do odsłuchiwania - to jest suma muzyki i zabawy - w tym konkretnym momencie, nie da się odtworzyć cienia atmosfery z koncertu w domu

Z supportów Zeraphine do bani, Czesi fajni, na Cranes też nie narzekam bo lubię - chociaż możliwe, że rozsądniej byłoby troche zmnienić kolejność.
Mam podobne wrażenie. Może nie obłąkańczo, ale z pewnością przed zejściem zlustrował wszystkie dwie powiewające flagi. Gicio. Dzięki Catepillar.CurErni pisze:mam wrażenie, że Robert rzucił swoim obłąkanym wzrokiem wtedy w naszą stronę ...
'Szkoda' tylko, że meksykańska powiewała również na Benicassim - konkurencja silna nam rośnie

Sing while you may
though it's hard to sing underwater.
though it's hard to sing underwater.
niemcy wokol mnie byli tak malo entuzjastyczni, nie wspominajac juz o niemkach, ze po owym "german girls" ratowalam ich honor wyjac z zachwytu, choc zadna ze mnie german girl, no ale coz, czasem trzeba wesprzec sasiadow, zwlaszcza ze ze nie zaznalam od nich zadnej przykrosci podczas tego koncertuAgentCooper pisze:Tradycyjnie zmieniony fragment tekstu z "american" na "german girls"
tez podziwiam, ze niektorzy tak wiernie potrafia odtworzyc to co plynelo do nas ze sceny, na lullaby porl wysmazyl taki charakterystyczny moment na swojej gitarce i nawet bym na to nie zwrocila uwagi, gdyby nie to, ze zaczal sie smiac do ludzi z tego co zagral i powtorzyl to kilkakrotnie
- Caterpillar girl
- Faith
- Posty: 416
- Rejestracja: niedziela, 7 marca 2004, 20:52
- Numer gadu-gadu: 0
- Lokalizacja: Elizjum
Nie, nie jestem dużym, króko ściętym panem XD... Ale ten oto mężczyzna nagle ebz słowa pomógł mi z tą flagą, za co jestem mu bardzo wdzięczna... Ja jestem mała i kurde ciężko by było, gdyby nie on...... A jeśli chodzi o wzrok Roberta.... Wszyscy dookoła mi mówili, że często spoglądał na nas - flagę i trzymających, oraz drugą flagę.... Ja przez łzy niewiele widziałam, ale miło było, kiedy tak mówili...Ahh....
~ Klarheit ~